Dziś przedstawiamy historię życia Kazimierza Rodziewicza. Kresowiaka z krwi i kości, który w czasie wojny służył w łączności, zaś zaraz po jej ukończeniu osiedlił się wraz z rodziną w Szczytnie.

Wschodnim szlakiem

NA WOŁYNIU

Kazimierz Rodziewicz urodził się 20 czerwca 1926 roku w miejscowości Skurcze w powiecie łuckim. Była to spora wieś, w której zamieszkiwało około 70 rodzin polskich. Tam ukończył siedem klas szkoły podstawowej. Miał pięć sióstr i jednego brata. Jego rodzice posiadali niewielkie 17-hektarowe gospodarstwo, które zapewniało byt całej rodzinie. W 1939 roku na tereny wschodnich ziem polskich wkroczyła Armia Czerwona. Siedmiu osadników wojskowych zamieszkujących Skurcze, zostało aresztowanych przez NKWD i wraz z rodzinami wywiezionych do Archangielska. Później nastał czas okupacji niemieckiej. Jej skutki dla miejscowych nie były jednak zbyt dotkliwe. Dni mijały spokojnie, czas zajmowała głównie praca na gospodarstwie. W roku 1943 zaczęły po okolicy grasować bandy UPA.

- To były straszne czasy. Sąsiad sąsiada zabijał. W skład oddziałów UPA wchodzili mieszkańcy pobliskich miejscowości. To nie byli obcy ludzie – mówi Kazimierz Rodziewicz.

Bojówki UPA splądrowały nieodległe miejscowości, takie jak Andrzejówka czy Nieświeć. Skurcze na szczęście uniknęły najazdu do momentu, aż większość mieszkańców uciekła przed nadchodzącymi w 1944 roku Rosjanami. Mieli szczęście, bo tego samego dnia, gdy nocą dochodzili do Łucka zobaczyli łuny ognia roztaczające się nad Skurczami. Bojówki UPA dokonały tam totalnego zniszczenia i wymordowały pozostałych mieszkańców.

- Gdy miejscowość zajęli Rosjanie, wybrałem się do Skurcz. W studni w moim gospodarstwie znaleziono siedem ciał – opowiada pan Kazimierz.

Z ŁUCKA DO SUM

W marcu 1944 r. Łuck zajęli Rosjanie. Jedną z pierwszych decyzji było zarządzenie mobilizacji. Na słupach pojawiły się plakaty w języku polskim i rosyjskim. Obowiązkowi mobilizacyjnemu podlegali wszyscy, którzy ukończyli 18 lat.

- Mnie się udało. Tuż po wkroczeniu wojsk radzieckich, przeprowadzili oni rejestrację mieszkańców a ja jako rok swoich urodzin podałem datę 1927. Tym sposobem byłem za młody na służbę.

W niedługim jednak czasie wydano dekret, który nakazywał zgłoszenie się rocznika 1927 do podjęcia obowiązkowych prac na rzecz wysiłku wojennego. Pan Kazimierz przydzielony został do transportu jadącego do fabryki czołgów w oddalonym o kilka tysięcy kilometrów na wschód Czelabińsku. Zgłosił się na odprawę, gdzie wraz z innymi towarzyszami wsiedli do przydzielonych wagonów towarowych. Podróż miała potrwać wiele dni. Jako że straż wartownicza nie była zbyt liczna i nie za bardzo przykładała się do swoich obowiązków, część z nich postanowiła podjąć próbę ucieczki. W okolicach miejscowości Konotop, pociąg zatrzymał się przy rozwidleniu torów. Był środek nocy. Uznali, iż będzie to doskonały moment na ucieczkę. Wyskoczyli z wagonów i z pomocą mapy rozpoczęli marsz ku najbliższej stacji. Razem z panem Kazimierzem uciekło 12 osób. Celem ich podróży była miejscowość Sumy, gdzie znajdował się sztab wojska polskiego.

NIEOCZEKIWANY CHRZEST BOJOWY

Dzieliła ich jednak od niego dosyć duża odległość, którą postanowili pokonać pociągiem. Na najbliższej stacji, do jakiej dotarli, czekali na pociąg ponad 14 godzin. Podróż powoli jadącym składem mijała spokojnie. Jednak idylla została nagle przerwana.

- Na jednej ze stacji trwało silne bombardowanie. Cały teren był oświetlony racami zrzucanymi przez niemieckie samoloty.

Nie zastanawiając się wyskoczyli z wagonów, uciekając w stronę lasu. Raz po raz powietrze rozrywały głośne wybuchy zrzucanych bomb. Pociągi manewrowały, próbując uniknąć trafień. Jeden z wagonów wiozących ropę wyleciał w powietrze, a wieziony przez niego ładunek rozlał się i zapalił, tworząc rozległe morze ognia. Bombardowanie ustało dopiero po kilku godzinach.

- Gdy nad ranem wróciliśmy na stację do naszego pociągu, zobaczyliśmy jak wielkie zniszczenia spowodowało bombardowanie. Gdy już wsiedliśmy do swoich wagonów okazało się, że brakuje dwóch towarzyszy jadących z nami.

Dalsza część podróży minęła już bez większych utrudnień. Gdy wysiedli na dworcu w Sumach, zaraz przy budynku stacyjnym zauważyli wywieszoną wysoko na maszcie flagę biało-czerwoną. W pobliskim namiocie służbę pełnił polski podoficer, który przyjął ich bardzo ciepło. Następnego dnia udali się do rosyjskiej komisji rekrutacji, aby otrzymać skierowanie do oddziałów wojska polskiego.

Po kilku dniach postoju pan Kazimierz otrzymał mundur i skierowanie do miejscowości Terny. Tam, w byłym majątku gospodarstwa rolnego w specjalnie przygotowanych chlewikach, został zakwaterowany.

RADIOTELEGRAFISTA

Kilka dni później wysłano go na trzymiesięczne szkolenie radiotelegrafistów. Zajęcia prowadzone były przez rosyjskich oficerów, którzy objaśniali tajniki działania radiostacji, uczyli przekazywania meldunków, a także alfabetu Morse`a. Po zakończeniu kursu w sierpniu 1944 roku słuchacze przewiezieni zostali do Chełma. Tam wszyscy przeszli egzaminy. Pan Kazimierz otrzymał stopień kaprala i trafił do 1. Brygady Drezdeńskiego Korpusu Pancernego. W owym czasie stacjonowała ona w rejonie miejscowości Sawin. W okolicznych lasach zorganizowano obóz, w którym jednostki przebywały aż do marca 1945 roku. Przez ten czas mieszkali we własnoręcznie zrobionych ziemiankach. Dni mijały powoli. Większość czasu pochłaniały codzienne ćwiczenia.

- Ogólnie nie było źle. Wprawdzie czasami chodziłem głodny, często jednak udawało się wymienić trochę tytoniu na suchary, ze starszymi żołnierzami. Oni nie bardzo mogli jeść twarde suchary.

SZLAKIEM BOJOWYM

W marcu 1945 roku jednostka otrzymała rozkaz wyjazdu. Po załadowaniu sprzętu do transportu kolejowego wyruszyli w dziesięciodniową podróż do Leszna. Następnie szlak bojowy zaprowadził 1. brygadę aż w okolice Drezna. Wtedy dokonany został zwrot w rejon Budziszyna. W miejsce ofensywy niemieckiej Grupy Armii „Środek” feldmarszałka Schornera, której zamiarem było dotarcie spod Sudetów do Berlina i wspomożenie miasta w walkach z Rosjanami. Siły niemieckie zostały powstrzymane. Miejscem służby pana Kazimierza był głównie samochód łączności. Do jego zadań należało przekazywanie wiadomości z i do dowództwa oraz stałe utrzymywanie łączności z dowództwem. Zaraz po zakończeniu wojny żołnierze 1. brygady przerzuceni zostali w okolice Tarnowskich Gór. W czerwcu 1945 roku pana Kazimierza przydzielono jako plutonowego do MON-u. Przeniesiono go do Warszawy. Jego służba nie trwała zbyt długo. Po trzech miesiącach został zdemobilizowany. Przyczyną był... zbyt młody wiek. Zgodnie z powojennymi przepisami, w wojsku mogły służyć osoby które ukończyły 21. rok życia.

Z korespondencji ze swoją rodziną dowiedział się, że najbliżsi przebywają w Szczytnie. Tam też i on skierował swoje kroki. Jak się okazało, w Szczytnie znalazło miejsce dla siebie jeszcze pięć znajomych rodzin spod Łucka. Przez pierwsze miesiące imał się wielu prac. Później znalazł zatrudnienie w przedsiębiorstwie budowlanym. Resztę swojego życia zawodowego związał z miejskim handlem detalicznym. W latach 90. awansowany został do stopnia porucznika. Do dziś mieszka w Szczytnie przy ulicy Suwalskiej.

ODZNACZENIA m.in.

Krzyż Kawalerski

Brązowy Krzyż Zasługi

Medal „Za udział w walkach o Berlin”

Medal za Odrę, Nysę, Bałtyk

Łukasz Łogmin/fot. Ł. Łogmin, archiwum rodzinne K. Rodziewicza