Tydzień temu skupiliśmy się na analogiach towarzyszących dramatycznym wydarzeniom w jakich brali udział Robert Kubica i Wojciech Zaborowski. Dziś szczycieński zawodnik opowiada o wypadku, do którego doszło podczas Rajdu Karkonoskiego i swojej późniejszej długotrwałej rehabilitacji.

O krok od WRC

KILKA SŁÓW O WYPADKU

Przypomnijmy, że w czasie Rajdu Karkonoskiego w 1997 roku Wojciech Zaborowski doznał poważnych obrażeń w wypadku, do którego doszło już na pierwszym odcinku wyścigu. Jego auto na jednym ze wzniesień zostało wyrzucone w górę. Po ponownym zetknięciu z nawierzchnią jezdni, kierowca nie miał już żadnych szans na odpowiednie wejście w zakręt. Samochód z ogromną prędkością uderzył w drzewo. Potworna siła jaka powstała w czasie zderzenia zdemolowała wnętrze samochodu. Znajdujące się pod nogami kierowcy pedały znalazły się na wysokości jego klatki piersiowej.

- Dookoła w kabinie samochodu było pełno krwi – wspomina Wojciech Zaborowski.

Bardzo szybko pojawiła się pomoc. Kierowca otrzymał zastrzyk i kroplówkę. Wydobycie go z uszkodzonego samochodu trwało ponad 30 minut.

- Mam to wszystko nagrane na kasecie VHS. Ja siedzę w rozbitym samochodzie, a dookoła biegają Krzysiek Hołowczyc (szef teamu, w którym jeździł wówczas Wojciech Zaborowski) z moim tatą.

Na szczęście pilotowi Zaborowskiego, którym był Tomasz Malec (wcześniej jeździł jako pilot Tomasza Kuchara) nic poważnego się nie stało i z wypadku wyszedł jedynie ze złamaną ręką. Przyczyn wypadku do końca nie udało się rozstrzygnąć. Szczycieński rajdowiec domyśla się, że wpływ na to mogła mieć zmiana samochodu.

- Dzień przed wyścigiem dostałem samochód tej samej marki, ale należący do innego zawodnika. Od początku wydawało mi się, że jest lżejszy. Różnica mogła wynosić nawet około 200 kg.

Samochód, którym wcześniej trenował na trasie rajdu Wojciech Zaborowski, bezproblemowo pokonywał wzniesienie. Nowy o mniejszej masie siłą rozpędu został wyrzucony w powietrze, na dłuższy dystans.

W SZPITALU

Po oswobodzeniu trafił najpierw do szpitala w Karpaczu, skąd został przewieziony do Wrocławia. Tam podjęta została 11-godzinna operacja, której celem było uratowanie przed amputacją zgruchotanej w czasie wypadku lewej nogi kierowcy. Przebywał tam prawie 1,5 roku. W czasie jego pobytu odwiedziło go wielu znanych rajdowców, m.in. Leszek Kuzaj czy Mariusz Stec. Rehabilitacja przebiegała powoli, ale poprawnie. Wydawało się, że nic strasznego się już nie stanie. Niestety po 7 miesiącach unieruchomiona w szynach lewa noga zaczęła krwawić w miejscu, gdzie wchodził w nią jeden z drutów. Został on wyjęty przez lekarzy, jednak okazało się, że uszkodzeniu uległa tętnica. Natychmiast przewieziono pacjenta do innego szpitala. Tam, leżąc na łóżku, usłyszał konsultację dwóch lekarzy, w czasie której jeden z nich optował za amputowaniem kończyny.

- Całe szczęście miałem przy sobie telefon komórkowy. Zadzwoniłem do Krzysztofa Hołowczyca. Godzinę później byłem już na stole operacyjnym.

W czasie przeprowadzonej operacji, która trwała około 7 godzin wszczepiona została sztuczna żyła. Już po raz drugi udało się uratować kończynę przed amputacją.

BARBÓRKA 1999

Dalsza rehabilitacja przebiegała bez większych problemów. Rajdowiec leżał w szpitalu, myśląc tylko o tym, by dojść jak najszybciej do zdrowia i wrócić do wyścigów. Jednak w tamtym czasie nikt nie dawał mu na to dużych szans. Mimo że minęło już ponad rok od momentu gdy szczycieński kierowca trafił do szpitala do pełnej sprawności trochę mu jeszcze brakowało. Był to okres gdy chodził o kulach, a przy nodze podczepioną miał pooperacyjną sączkę. Mimo to gdy tylko natrafiła się okazja do startu, nie wahał się ani chwili. Tą okazją był Rajd Barbórdki. Nic nikomu nie mówiąc, w sobotę opuścił szpital i wraz ze swoim pilotem Tomaszem Malcem pojechali z Wrocławia do Warszawy. Tam wzięli udział w prologu rajdu i wrócili do Wrocławia. Tajemnica szybko wyszła na jaw. W poniedziałek rano starszy lekarz wszedł do sali mówiąc: No i coś Ty tam robił?! Widziałem Cię w telewizji.

- Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, lekarz popatrzył tylko na mnie, z rezygnacją machnął ręką i wyszedł z sali.

Do dziś, bywając we Wrocławiu, odwiedza szpital, w którym tak długo przebywał. Pracuje tam bowiem jeszcze sporo ludzi, których pamięta z okresu swojej hospitalizacji.

STRACONA SZANSA

Na tydzień przed feralnym Rajdem Karkonoskim Wojtek rozmawiał z przedstawicielami Seata Polska. W czasie niej padły deklaracje, że po sezonie możliwe będzie przejście Zaborowskiego do zespołu fabrycznego i starty w klasie WRC. Była to ogromna szansa na dalszy rozwój kariery. Przejście do stajni tak zamożnego sponsora wiązałoby się również z podpisaniem określonego kontraktu.

- W wyścigach nikt nikomu nie płaci za zajęcie np. 6. miejsca. Dopiero posiadanie odpowiedniego sponsora daje jakieś dochody również kierowcy - mówi Wojtek.

Niestety wypadek pokrzyżował wszelkie plany Wojciecha Zaborowskiego. Seat Polska na jego miejsce wybrał Łukasza Sztukę, który odtąd reprezentował barwy teamu.

Łukasz Łogmin

(cdn.)