Charyzmatyczna, niekonwencjonalna, zawsze przygotowana do lekcji i bezgranicznie oddana swoim wychowankom. Wymagająca, ale i wyrozumiała, nigdy nie narzucała własnego zdania, stawiała na niezależność. Tak Krystynę Trzcińską wspominają po latach jej uczniowie.

Nie prostuję innym ścieżek

NAUCZYCIELKA Z POWOŁANIA

Są nauczyciele, których pamięta się przez całe życie. Są też tacy, o których chcielibyśmy jak najprędzej zapomnieć, a lekcje z nimi wspominamy jak senne koszmary. Krystyna Trzcińska z całą pewnością zalicza się do tych pierwszych, o czym świadczą liczne oznaki sympatii, jaką darzą ją jej byli uczniowie. Jako nauczycielka języka polskiego przepracowała ponad czterdzieści lat. O swoim zawodzie mówi, że jest trudny i niewdzięczny, ale gdyby przyszło jej jeszcze raz wybierać, wybrałaby go po raz drugi. W życiu kieruje się mottem zaczerpniętym od Tomasza z Akwinu: "Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu ścieżek."

Pani Krystyna urodziła się w Białymstoku. Była jedynaczką. Od początku miała jasno sprecyzowane plany życiowe.

- Zawsze chciałam być nauczycielką. Wiele moich koleżanek wybrało zawód lekarza i podjęło naukę na Akademii Medycznej, a ja postanowiłam studiować filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim - opowiada.

PIERWSZE KROKI

Po studiach, które ukończyła w 1960 roku, przyjechała do Przasnysza, gdzie rozpoczęła pracę w szkole podstawowej. Przez jakiś czas uczyła też w tamtejszym technikum. W 1968 roku przeniosła się do Szczytna. Jej nieżyjący już mąż był nauczycielem wychowania fizycznego w dzisiejszej WSPol., a ona pracowała w szkole ćwiczeń przy liceum pedagogicznym. Po kilku latach przeniosła się do SP nr 4.

- W tamtych czasach była to duża placówka gminna. Wielu uczniów dojeżdżało na lekcje z pobliskich wsi. U dzieci dało się zauważyć zmęczenie pracą w gospodarstwie, ale mimo to wykazywały niezwykłą determinację w zdobywaniu wiedzy, bardzo chciały się uczyć - wspomina Krystyna Trzcińska.

SŁABOŚĆ DO NIEPOKORNYCH

Nie dane jej było dłużej pracować w podstawówce. Inspektor oświaty namówił panią Krystynę do przejścia do liceum ogólnokształcącego. Z tą szkołą związała się na długie lata. Jak sama mówi, praca z dorastającą młodzieżą dostarczała jej najwięcej radości. W odróżnieniu od innych pedagogów, pani Krystyna miała szczególną słabość do uczniów niepokornych, którzy nie bali się wyrażać własnego zdania.

- Zawsze intrygowało mnie, kiedy któryś z nich wyraźnie się na mnie "boczył". Starałam się wtedy zbliżyć do takiej osoby. Uważałam, że przez brak porozumienia z nią tracę coś cennego.

Niecodzienny był także jej stosunek do prymusów.

- Było mi ich żal. Koncentrowali się tylko na wzajemnej rywalizacji, inna ocena niż piątka ich nie satysfakcjonowała - mówi. - Myślę, że pilnym uczniom szkoła bardziej dokucza, bo nie mogą sobie pozwolić na większą swobodę i luz. Tym, którzy przywiązywali mniejszą wagę do ocen było lżej. Nie bali się wyrażać swojego zdania i chętniej przychodzili do szkoły.

SKRADZIONE TULIPANY

Krystyna Trzcińska nigdy nie zmuszała uczniów do przyswajania wiedzy encyklopedycznej, stawiała raczej na inwencję i umiejętność formułowania własnych sądów. Bywało, że trafiały się jej klasy o profilu matematyczno-fizycznym, w których próżno by szukać zapalonych humanistów. O dziwo, nawet z młodzieżą o zamiłowaniach do przedmiotów ścisłych umiała znaleźć wspólny język.

- Zdarzały się jednak klasy, z którymi długo nie mogłam się dogadać. Wtedy starałam się nawiązać z nimi lepszy kontakt podczas wycieczek czy biwaków.

Czasami wychowankowie zaskakiwali ją dowodami swojej sympatii.

- Wybraliśmy się kiedyś na wycieczkę do ogrodu botanicznego. Po jej zakończeniu dostałam od uczniów bukiet przepięknych tulipanów. Okazało się, że zerwali je właśnie w ogrodzie. Nie wiedziałam wtedy, czy się cieszyć, czy złościć na nich - wspomina z uśmiechem.

Nie przepadała za wywiadówkami. Spotkania z rodzicami nierzadko obfitowały w przeróżne nieporozumienia.

- Niektórzy ogólne uwagi o uczniach odnosili tylko do swoich dzieci. Inni z kolei mieli tendencję odwrotną i indywidualne skargi odbierali jako zastrzeżenia do całej klasy.

PANI KEATING

Większość jej wychowanków ma już własne rodziny, wielu nie mieszka w Szczytnie, a mimo to pamięta o pani profesor. Krystyna Trzcińska uważa, że na kontaktach z nimi dużo zyskuje.

- Ciągle uczę się od młodych ludzi. Dzięki nim poznaję różne sytuacje życiowe i sposoby zachowań - mówi Krystyna Trzcińska.

Nigdy nie przywiązywała wagi do nagród i odznaczeń. Jest jednak jedno takie wyróżnienie, z którego jest bardzo dumna. Kilkanaście lat temu znalazła się w gronie pedagogów wybranych w plebiscycie "Szukamy olsztyńskiego Keatinga". O tym, komu przypadnie wyróżnienie, decydowali sami uczniowie. W ten sposób uhonorowano nauczycieli, którzy, tak jak bohater filmu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów", John Keating, stosują niekonwencjonalne metody przekazywania wiedzy i potrafią swoją charyzmą zjednać sobie wychowanków.

UROKI EMERYTURY

Pani Krystyna po przejściu na emeryturę w 1991 roku nie zrezygnowała z pracy w szkole. Uczyła m.in. w SP nr 3 i w kolegium nauczycielskim, gdzie pomagała doskonalić język polski zdobywającym tam wiedzę Rosjankom. Dziś przyznaje, że żywot emerytki ma wprawdzie wiele zalet, ale ciągle brakuje jej kontaktu z młodymi ludźmi. Wolny czas spędza na długich spacerach z psem Sunią, znajdą uratowaną przed głodową śmiercią w lesie przez byłego ucznia. Słucha też dużo radia i czyta. Ostatnio zachwyciła ją najnowsza powieść Doroty Masłowskiej "Paw królowej". Pani Krystyna jest również zapaloną kinomanką. Niestety, ostatnio nie może oddawać się swojej pasji.

- Martwi mnie, że zamknięto kino w Szczytnie. Jeszcze do niedawna razem z koleżankami chodziłyśmy na wszystkie premierowe seanse.

Wśród byłych uczniów Krystyny Trzcińskiej jest wielu nauczycieli, dwie pracownice naukowe uniwersytetów, a nawet kandydat do parlamentu z naszego powiatu. Do grona jej wychowanków należy także Paweł Grzegorczyk z zespołu HUNTER. Pani Krystyna jest zresztą jego wierną fanką. Kiedy grupa podpisywała swoją najnowszą płytę, ustawiła się w kolejce po autografy.

INNI ZAZDROŚCILI

Charyzmatyczna, niekonwencjonalna, wymagająca, ale też wyrozumiała i pełna serdeczności - tak wspominają ją po latach wychowankowie.

- Sposób, w jaki się do nas zwracała pozwalał odczuć, że kocha to, co robi. Żyła literaturą, filmem i teatrem. Zarażała wszystkich swoją pasją. Zawsze była na bieżąco jeśli chodzi o kulturalne nowości - opowiada Halina Chorążewicz, która także jest nauczycielką. Dodaje, że pani Krystyna wzbudzała szczery podziw wśród uczennic swoim ubiorem. W siermiężnych czasach PRL-u zachwycała szykiem i dobrym gustem.

- Można śmiało powiedzieć, że była gwiazdą - mówi Halina Chorążewicz. Wspomina też, że jej wychowawczyni pomagała rozwiązywać uczniom problemy rodzinne. Kiedy któregoś z nich nie było stać na opłacenie wycieczki, w sposób dyskretny, w tajemnicy przed resztą klasy służyła finansowym wsparciem.

- Na lekcje przynosiła stosy książek i mnóstwo albumów. Według mnie to niezwykle oczytana erudytka, prawdziwa humanistka - mówi inna była uczennica, dr Katarzyna Zawilska pracująca na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. - Zawsze znajdowała czas na rozmowę z nami. Pamiętam, że inni uczniowie zazdrościli nam takiej polonistki - dodaje. Katarzyna Zawilska do dziś przechowuje zeszyt z uwagami pani Krystyny. Kiedy tylko ma czas, odwiedza swoją nauczycielkę.

- Zostawiała nam wybór lektur. Poza tym zawsze mogliśmy wyrażać negatywne sądy na temat niektórych książek, co u wielu polonistów było nie do pomyślenia - wspomina Katarzyna Zawilska. - Wszystkim uczniom życzyłabym takiego nauczyciela - mówi.

Ewa Kułakowska

2005.10.12