Droga

Przyjaciółko "Kurka",

uśmiałem się niedawno z powodów, które zupełnie nie są śmieszne. A sprawa ma się tak, że w naszym kochanym kraju do grupy pracowników najmniej zarabiających należą lekarze. Nic dziwnego zatem, że postanowili o swoje walczyć i zawarli porozumienie, które zdecydowało, że od 1 stycznia nie otworzą swoich gabinetów i niech się dzieje, co chce. I to jest smutna część całej historii. Wyobraź sobie bowiem rozczarowanie ludzi najbardziej doświadczonych przez los, bo chorych, gdyby zastali zamknięte drzwi przychodni lekarskiej. Na to Ministerstwo Zdrowia, a przede wszystkim Narodowy Fundusz Zdrowia, do którego kompetencji należy zawieranie umów na pracę lekarzy tak zwanego "pierwszego kontaktu", czyli tych pracujących w przychodniach, zwołało naradę kilku ministerstw, aby ustalić, co w tej sytuacji należy zrobić. Padały różne rady, jedna mądrzejsza od drugiej, ale wszystkie rozbijały się o drobiazg - brak pieniędzy na podwyżki. A jeden minister, widać sam niezły kozak, doszedł do wniosku, że nim się poszuka jakiejś kasy na podwyżki, należy najpierw lekarzy postraszyć, to może się złamią. Jego pomysł polegał na tym, że jeżeli lekarz nie podejmie pracy - to wcieli się go do wojska.

I tu zaczyna się część śmieszna. Otóż, nie wiem czy wiesz, Droga Przyjaciółko, że lekarze pierwszego kontaktu to najczęściej kobiety. Wyobrażasz sobie te bataliony damskiego wojska maszerujące ulicami miasta w ramach jakichś ćwiczeń? A że z pewnością nie dla wszystkich lekarek starczyłoby mundurów, wiele z nich byłoby w służbowych fartuchach, co, biorąc pod uwagę fakt, że mamy zimę, nie jest strojem odpowiednim.

Naturalnie głowy ministerialne jakieś rozwiązanie i pieniądze znalazły i do realizacji groźby ministra spraw wewnętrznych nie doszło.

Cała historia kończy się jednak smutno, bo minister przeprosić lekarzy za swój głupi pomysł nie chce, co świadczy jedynie o tym, że nie zmądrzał do dzisiaj. Nie mówiąc o tym, że służba w wojsku nie jest i nigdy w Polsce nie była karą, a zaszczytem, o czym ten niemądry minister chyba zapomniał.

Mogę Ci także opisać, Droga Przyjaciółko, jeszcze jeden dość zabawny przypadek. Otóż jeszcze kilka miesięcy temu prof. Zyta Gilowska była wiceprzewodniczącą "Platformy Obywatelskiej", ugrupowania prawie równorzędnego pod względem znaczenia do rządzącej partii "Prawo i Sprawiedliwość". Zrezygnowała jednak z członkostwa w swojej partii, bo niesłusznie zarzucano jej nepotyzm, czyli prywatę. Zatrudniła bowiem w swoim biurze poselskim dziewczynę, która po dwóch latach została jej synową. Profesor uniosła się honorem i wystąpiła z partii. A obecnie zrobiła "Platformie Obywatelskiej" jeszcze jednego psikusa - mianowicie w rządzie konkurencyjnej partii została wicepremierem i ministrem finansów. Jej posunięcie można rozumieć dwojako. Jedni mówią, że pani profesor zadała cios swoim byłym kolegom z "Platformy", a inni sądzą, że chce rozsadzić od wewnątrz "Prawo i Sprawiedliwość".

Nie brakuje też ludzi dowcipnych w naszym powiecie. Odbywają się obecnie w większości gmin posiedzenia budżetowe. Jak wynika z analizy przyjętych budżetów, najlepiej wypada gmina Szczytno i jej wójt Wojciechowski. Otóż któryś z sołtysów zaproponował, aby wójta sklonować i obsadzić tymi klonami wszystkie konkurencyjne gminy, aby miały tak dobre wyniki, jak gmina Szczytno. A czy nie łatwiej po prostu naśladować dobry wzór?

Pozdrowienia

Marek Teschke

2006.01.18