W wieku 79 lat zmarł Janusz Głowacki. Znakomity pisarz tłumaczony na niemal wszystkie znaczące języki świata.

Janusz Głowacki
Janusz Głowacki i Christopher Walken po premierze „Cinders”, Nowy Jork, 1984 r.

Autor spektakli teatralnych wystawianych na scenach Europy i USA. Polak o międzynarodowej sławie. Toteż po jego śmierci ukazały się biografie Głowackiego w przeważającej większości polskich periodyków. Napisano peany o jego twórczości i światowych osiągnięciach. Owe artykuły ilustrują zdjęcia siwowłosego, poważnego i dostojnego mędrca w wieku zdecydowanie zaawansowanym. Zupełnie mi to nie pasuje do człowieka, którego wielkość wcale nie wynika z wartości dzieł, które stworzył. To raczej owe dzieła są wielkie, ponieważ napisał je człowiek niezwykły. Aktywny i niesłychanie dowcipny. Twórca, który już w wieku dwudziestu kilku lat, wyrafinowaną inteligencją i spostrzegawczością zdecydowanie górował nie tylko nad rówieśnikami, ale także uznanymi w owych latach (sześćdziesiątych) autorytetami. Miałem okazję poznać Janusza około czterdziestu lat temu. Dla mojego pokolenia był już wówczas niemal Bogiem. Wiecznie młody, w rozchełstanej koszuli, dowcipnie złośliwy komentator ówczesnej rzeczywistości. Takim go zawsze postrzegałem i takim pozostanie w mojej pamięci. Dlatego chcę dzisiaj napisać o „Głowie”, bo tak go zawsze przezywano, z lat, gdy jeszcze nikomu nie przyszłoby do głowy traktować go jak dostojnego mędrca, choć żadna z jego artystycznych wypowiedzi nie pozostawała wówczas bez echa.

Janusz początkowo studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim, ale szybko przeniósł się na wydział aktorski Wyższej Szkoły Teatralnej. Wbrew negatywnej opinii swojego wuja, czyli brata matki - znakomitego aktora, a zarazem profesora owej uczelni - Kazimierza Rudzkiego. Wuj profesor nie dostrzegał w siostrzeńcu aktorskiego talentu. I miał rację, ponieważ Głowę wyrzucono ze szkoły już po roku, za brak postępów. Wrócił na Uniwersytet i ukończył filologię polską. Podczas uniwersyteckich studiów zaczął pisać recenzje teatralne. Jak sam to później złośliwie komentował, owe krytyki dawały mu okazję szukania pomsty na swoich aktorskich prześladowcach ze szkoły teatralnej.

Od roku 1964 Janusz Głowacki przez 17 lat pisał felietony do tygodnika „Kultura”. Byłem wtedy studentem. Dla mnie i moich kolegów felietony Janusza, najmłodszego felietonisty spośród redakcyjnych mistrzów pióra, były intelektualnym objawieniem.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.