Odcinek 35

Życie kulturalne Mieszczna jest, jak na miasteczko tej wielkości, niezwykle bogate. Dla najmłodszych marzeniem jest dostanie się do pierwszego składu jednego z kilku chórów czy zespołów tanecznych. Trochę starsi, ale już uodpornieni na wielkie ilości decybeli idą na ostro w zespołach o nazwach wdzięcznych, aczkolwiek cudzoziemskich. Tak znane kapele jak Mont Everest, Alca Sing, Mixed Devils czy doceniany nawet w Ostrołęce Bang of Up to uznana czołówka mazurskiego rynku muzycznego. Ba, nawet seniorzy mierzą się na co dzień z trudnym brzmieniem muzyki dawnej acz ludowej. Nie ulega jednak od zawsze wątpliwości, że najważniejszym i najbardziej znanym zespołem, który godnie reprezentuje Mieszczno w kraju, a nawet i za granicą jest Miejska Orkiestra Dęta.

Gdy poważni panowie, gwarantujący objętością talii właściwe natężenie dźwięku wydawanego przez złociste instrumenty, nadymają policzki, gdy werble w rękach młodych adeptów sztuki muzycznej biją szybciej niż serca publiczności, gdy wreszcie piękne dziewczyny zgodnym ruchem wyrzucają w powietrze złote buławy, nie ma w Mieszcznie nikogo, kto nie byłby dumny z tak wspaniałego zespołu! Dlatego też stanowisko dyrygenta orkiestry, dumnie kroczącego na jej czele, jest od lat jednym z najbardziej pożądanych. Mianowanie dyrygenta poprzedzają zawsze długie dyskusje i spory, nie zawsze dotyczące czysto muzycznych walorów poszczególnych kandydatów.

Już od kilku tygodni Miejska Orkiestra Dęta nie miała swego szefa. Poprzedni dyrygent został, co od dawna przewidywano, przeniesiony do wojewódzkiej filharmonii, gdzie godnie reprezentował Mieszczno i jego wspaniały zespół muzyczny. Niestety, powołanie nowego dyrygenta nadal się przeciągało. Kilku kandydatów do tej zaszczytnej funkcji starało się jak najlepiej zaprezentować swoje umiejętności, przechylić szalę na swoją stronę. Taktyka, którą stosowali była klasyczna. Jednego popierał były dyrygent i kierownictwo wojewódzkiej filharmonii, natomiast drugi cieszył się zaufaniem miejscowych władz z Chruścielem na czele.

Starym zwyczajem zwolennicy obu kandydatów spotkali się w Sali Piwnej miejscowej restauracji "Pod Florianem", gdzie trąbiąc kolejne kufle złocistego napoju starali się doprowadzić do porozumienia w tej jakże istotnej dla Mieszczna sprawie.

- Tak dłużej być nie może! - zagaił stary Dyrygent. - Jeszcze się nie zdarzyło, aby w tak gorącym czasie jak okres świąteczny i Nowy Rok orkiestra pozostawała bez szefa! A tu przecież koncert za koncertem, występy, parady! Nie, bez dyrygenta to długo nie pociągnie! Już na wczorajszej paradzie słyszałem, że obój fałszuje! Werble chodzą jak wojsko przez most, każdy własnym rytmem! Tak być nie może! Jako przedstawiciel filharmonii proponuję pana Gruszkę. To młody, ale doświadczony muzyk z dużymi osiągnięciami!

Chruściel podrapał się po rzednącej czuprynie, pociągnął solidny łyk "mocnego chmielu" i rozłożył koncyliacyjnie ręce.

- Ja osobiście nic nie mam przeciwko panu Gruszce. Na muzyce to też się specjalnie nie znam, mam pierwszy stopień umuzykalnienia, wiem czy grają, czy nie. Ale ten Gruszka to jakiś taki nieśmiały, spokojny, nie przyjdzie jak człowiek do człowieka, nie pogada. A tu trzeba nowe instrumenty załatwić, galowe mundurki już trochę wypłowiały, sala prób też ciągle w budowie. Ja bym wolał na tym stanowisku jakiegoś lepszego organizatora. O, na przykład pan Kozak.

- Kozak może i niezły - wtrącił Mecenas - ale od strony formalnej, niestety, będą trudności, bo muzycznej matury nie zaliczył i w marszach europejskich jest niedokształcony. Nie w nogę mu wychodzą.

- Europa, Europą, ale Kozak jest nasz, tutejszy. Zna całą orkiestrę od kołyski! A wiecie jaką pastę do pucowania trąb załatwił! - Chruściel aż zasłonił oczy na wspomnienie niezwykłego blasku instrumentów. - Nigdy nie zapomina o moich imieninach, już o szóstej rano orkiestra gra u mnie pod oknem!

- Cholera, żebym wcześniej wiedział! - mruknął stary Dyrygent. - A wciskali mi, że idą rano poćwiczyć w lesie. Zgodnie z rytmem natury.

- Trzy piwa! - Mecenas zamówił następną kolejkę.

- No to co robimy? - Chruściel doceniał znaczenie miejskiej orkiestry i starał się doprowadzić do kompromisu, ale bez przesady. W końcu za kilka miesięcy będzie się decydował i jego stołek, a poparcie takiej siły jak orkiestra zawsze liczyło się w Mieszcznie.

- Uważam, że najważniejsze są jednak kwalifikacje - stary Dyrygent zdmuchnął pianę z kufla.

- Zgadzam się z panem całkowicie - Chruściel wolał nie zadzierać, w końcu to jednak filharmonia wojewódzka - ale pytanie, jakie kwalifikacje. Ja na ten przykład uważam, że wierność naszemu miastu i zdolności organizacyjne są najważniejsze, a pan Gruszka chciał dyrygować kiedyś orkiestrą w Sielawowie.

- Jako doświadczony muzyk myślę, że jednak istotniejsze są kwalifikacje zawodowe. Bez doskonałości muzycznej nawet najpiękniej ubrana orkiestra może być tylko pośmiewiskiem - opierał się stary Dyrygent.

- No cóż panowie - Mecenas wynurzył wąsy z czeluści kufla i smakowicie się oblizał - w takim razie nie ma innego wyjścia. Pojedynek!

- Cooo? - stary Dyrygent z roztargnieniem gładził lśniącą łysinę - Jaki pojedynek!?

- Przestań żartować, to poważna sprawa! - Chruściel z niesmakiem spojrzał na swoją urzędniczą prawą rękę.

- Mówię poważnie - Mecenas dla podkreślenia tych słów przełknął wyjątkowo wielki łyk piwa - rycerze trąbki i bębna powinni sprawę rozstrzygnąć między sobą!

- W jaki sposób? - w dalszym ciągu nie łapał stary Dyrygent.

- Normalnie, zgodnie ze starymi historycznymi tradycjami naszego grodu, znanymi od wieków w całym kraju. Na ubitej ziemi, na trąby lub bębny! Oręż wybiera starszy!

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.01.18