Fragment wywiadu przeprowadzonego w 1990 r. z ks. Władysławem Łaniewskim

Być porządnym człowiekiem

- Jak wyglądały pierwsze miesiące pobytu księdza w Szczytnie?

- Przyjechałem na rozkaz biskupa dr. Benscha, administratora apostolskiego w Olsztynie, w 1945 r. Najpierw w kwietniu, a potem we wrześniu i od tamtego czasu jestem tutaj bez przerwy.

Skierowany zostałem do parafii pw. WNMP, gdzie proboszczem w owym czasie był ks. Józef Dziemian. Razem z nim otwierałem na tym terenie kościół. W obecnym kościele przy ul. Niepodległości była przed wojną kaplica sekty protestanckiej „Nowa Apostolska Wiara”. Tuż po wojnie zrobiono z niej świetlicę. Nie na długo jednak. Wkrótce wspólnie z ks. Kulejem zorganizowałem tam kaplicę wojskową.

W 1945 r. starostą w Szczytnie był pan Walter Późny. Pomagał mi otwierać szkoły w Szczytnie i okolicy: w Dźwierzutach, Pasymiu, Wielbarku, Lipowcu, Świętajnie.

To właśnie w Świętajnie na ulicy, na ścianie szkoły odprawiłem pierwszą po wojnie mszę świętą. W Liceum Ogólnokształcącym w Szczytnie zrobiłem małą kaplicę! To był szok dla komunistów. Pierwsza komunia św. w takiej małej kaplicy złożonej z dwóch sal lekcyjnych.

Uczyłem nie tylko religii, ale także języka angielskiego oraz łaciny we wszystkich szkołach średnich. Po wycofaniu z nich nauki religii, chcąc mieć pełną pensję i emeryturę, zatrudniłem się w Szkole Podstawowej nr 2. Do pracy jeździłem na rowerze.

- Kazania księdza – nigdy nieobojętne – często dotykające aktualnych spraw były krytyczne wobec panującej władzy. Jak ona na to reagowała?

- Czasami np., gdy powiedziałem w niedzielę, że ten, kto walczy siłą, nigdy nie zwycięży, to w poniedziałek byli już u mnie z UB. Pytali, co przez to rozumiałem. Ja mówię: Panowie, przecież to, co ja rozumiałem, mówiłem w kościele. Wy macie tak dokładne magnetofony, że nie musicie mnie drugi raz pytać.

Posądzono mnie o to, że mam jeszcze kontakt z Londynem, z rządem Raczkiewicza. Przyjeżdżali z Warszawy jacyś wyżsi urzędnicy, czasami jeden pułkownik, czasami dwóch i przeprowadzali rewizję. Wszystkie moje książki przewracali, kartka za kartką, żeby mi udowodnić, że jestem zdrajcą Polski Ludowej. Ponieważ nie mogli mi tego udowodnić, chyba przez dwa lata, dwa razy w tygodniu – w piątek i we wtorek – musiałem zgłaszać się do komendy. Jeśli gdzieś wyjeżdżałem, musiałem podawać adres. Byłem śledzony bardzo dokładnie. Ale w końcu im się uprzykrzyło i jakoś zmienili zdanie o mnie. Tak dalece, że nawet ich szef, nawiasem mówiąc mój były ministrant, kiedy zwróciłem się z jakąś sprawą pomagał mi, zwłaszcza w otrzymywaniu paszportu.

- Przez kilka lat przebywał ksiądz na Cejlonie. Jak doszło do tego wyjazdu?

Bezpośrednio po ukończeniu studiów teologicznych i otrzymaniu święceń kapłańskich w Obrze w 1934 r. zostałem skierowany na misję, na obecną wyspę Sri Lankę, wówczas jeszcze pod nazwą Cejlon. Tam przez cztery lata byłem kierownikiem szkoły katolickiej we wsi Mothagal. Klimat Cejlonu był nieznośny, zawsze 32 stopnie Celsjusza w cieniu. Byłem tam prawie do wybuchu wojny, do 1938 r. Przyjechałem z powrotem, ponieważ zachorowałem bardzo poważnie. Miałem opuszczenie żołądka, nerwicę, agorafobię (lęk przed przestrzenią), nie znosiłem światła, musiałem leżeć w ciemnym pokoju. Przez trzy miesiące przebywałem w szpitalu w Poznaniu. Byłem tak wychudzony, że lekarz nie chciał wierzyć, że mogę jeszcze chodzić.

- Gdzie zastała księdza wojna?

- Akurat byłem w tym czasie w Siemianowicach. Wcześniej wygłosiłem kilka kazań przeciwko Hitlerowi. Niemki, które przychodziły do kościoła, podały mnie do gestapo. Jednak w porę dowiedziałem się o tym. Musiałem w parę godzin spakować się i wyjechać.

Wyjechałem na Pomorze do swoich krewnych. W Brodnicy zetknąłem się z AK-owcami. Kiedy przyjechał emisariusz z Warszawy, zostałem formalnie zaprzysiężony. Miałem powierzony wywiad polityczny w okręgu: Brodnica, Nowe Miasto, Lubawa. W czasie wojny pełnienie funkcji kapłańskich w sensie pracy duszpasterskiej było dla mnie całkowicie niemożliwe. Msze odprawiałem przeważnie w warunkach polowych, to znaczy na strychu, w piwnicy... Tylko dwa czy trzy razy udało mi się odprawić w kościele.

- Jak ksiądz ocenia sytuację w Polsce po obaleniu komunizmu?

- Interesuje się bardzo tym, co się dzieje obecnie w Polsce. Słucham prawie wszystkich sesji sejmowych. Przypuszczam, że jeśli tak dalej będzie to się nic nie zmieni. Absolutnie nic. Mamy wiele partii, z których każda co innego chce. To jest niepokojące.

- Czarno więc widzi ksiądz przyszłość?

- Raczej tak. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Wy, młodzi ludzie, może się doczekacie zmian. Ale ja już nie. Pożyję najwyżej jeszcze 2-3 lata, w których absolutnie nie spodziewam się niczego nowego. Gadanie, gadanie, gadanie... Musimy to, trzeba zrobić tamto... Słowa, słowa, słowa... To jest tak bardzo dla nas charakterystyczne.

- Co dla księdza jest najważniejsze w życiu?

- Można by encyklopedię napisać. Najważniejsze to być porządnym człowiekiem i nie szkodzić nikomu. Bądźmy łagodni.

Rozmawiali:

Elżbieta Minksztyn

Andrzej Olszewski

Marek Plitt

(25 stycznia 1990 r.)